wtorek, 19 października 2010

11 Lausitz Rallye - 16.10.2010


Tegoroczna impreza, która odbywała się w okolicach malowniczego miasteczka Boxberg była pierwszym niemieckim rajdem, na którym byłem. Jedenasta edycja "Lausitz Rallye" biegła głównie po szutrach pobliskich kopalni odkrywkowych. Kilka rzeczy mnie bardzo rozśmieszyło, kilka zadziwiło a również zawiodło. Do tych śmiesznych mogę zaliczyć głupkowate pomysły Niemców. Ich kreatywność przedstawia filmik pt. "11 Lausitz Rallye JackAss". Niemieccy organizatorzy tego rajdu udowodnili, że obsługę odcinka można zamknąć na kilkunastu osobach, a start i metę odcinka obsługiwało po dwóch "dziadków". Nie było świateł startowych, ani PKC a odliczanie do startu było "KaJoteSowe" czyli na palcach. Po pewnym incydencie, gdzie któremuś Trabantowi wybuch silnik, wypadła skrzynia biegów i trzeba było zbierać jego części z drogi, sędzia podchodził do każdego zawodnika i informował go, że jest pięciominutowe opóźnienie. Przepływ informacji był tam niesamowity, bowiem inni zawodnicy zostali zatrzymani po poprzednim odcinku, aby nie tworzyć korków na starcie tego następnego. Co do zastrzeżeń to mogę wywnioskować jedno - BRAK ZNAJOMOŚCI JĘZYKA ANGIELSKIEGO PRZEZ ORGANIZATORA. Nawet gdzieś słyszałem, ze miał być jakiś polski człowiek, który będzie w "Rallye Zenter". Każdego polskiego kibica, którego spotkaliśmy na trasie było słychać narzekanie na oznakowanie dojazdów od Serwisu/Odcinków/Startu (co i tak jest genialną rzeczą!) - dlatego, że prowadziły "na około"
Byłem na odcinku "Mulkwitz" który był w 100% odcinkiem szutrowym o nawierzchni bazaltowej. Dojechaliśmy na niego gdzieś w połowie stawki - od Trabantów. Zaś SS:7, który miał zmienioną konfigurację obejrzeliśmy w całości. Ilość aut WRC, A-grup, historyków i innych dziwadeł mnie totalnie powaliła i zazdroszczę Niemcom, ze mają taką obsadę bo przy naszych polskich "przednionapędowych rajdach" ta impreza jest bez porównania. Co do polaków startujących w Lausitz to nie mogło zabraknąć naszych mistrzów tylnego napędu - mam tu na myśli Sławka "VIRNIKA" Jarka oraz Kacpra Puszkiela, którzy swoimi M-Powerami dołożyli troche konkurencji mimo luźnej nawierzchni. Pojawił się również Leszek Kuzaj, którego zbytnio nie lubię w Skodzie Fabii S2000. Pojawiło się też kilku innych w przednionapędowych maszynach ale rodzynkiem wśród "naszych" był Marcin Wolski w Fiacie 126p w barwach "Prawie jak Focus-Martini". Niemieccy kibice na widok naszego Maluszka śmiali się i aż się chciało powiedzieć "Śmiejcie się śmiejcie, ale nasz Maluch zawsze dojeżdża do mety" :) Mam oczywiście na myśli "wybuchowego" Trabanta.
Jak zwykle przygotowałem kilka ujęć. Są one gorszej jakości bowiem moja kamerka jest dość wiekowa i potrzebuje dobrego światła a tego właśnie tam nie było...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz